poniedziałek, 28 maja 2012

Baby



      Jestem przeszczęśliwa !! Nie dość, że Bóg obdarował mnie najpiękniejszym i najwspanialszym dzieckiem na świecie to jeszcze okazuje się, że przy tym wyjątkowo grzecznym i pociesznym.
Mała co prawda budzi się co 2-3h na jedzenie, ale nie robi cyrków, nie płacze... czasem się troszkę poskarży, robiąc przy tym taką podkówkę, że aż serduszko ściska. Wczoraj byłyśmy na pierwszym dłuższym spacerze, który trwał aż 3h !! Liwuni było bardzo wygodnie w wózeczku Filipka, który pożyczyłyśmy na kilka dni, póki nie przyjdzie nasz. :)
Chciałabym już zacząć ćwiczyć. Niestety muszę czekać aż minie te 6 tygodni połogu... Zostały mi jeszcze 4... do tego czasu będę bazowała tylko na tym co jem...
Czeka mnie droga do 55kg. :) Nie powinno być problemu. Pójdzie szybko. 
Liwia sobie smacznie śpiocha, a ja zabiorę się chyba za małe porządki, bo spodziewam się lada moment nawiedzenia przez położną środowiskową. :))




A tak się Liwcia całuje z Mamusią... :*



A tak wyglądam obecnie Ja i moja tusza ;D Zdjęcie zrobione w sobotę.



;**


piątek, 25 maja 2012

               Witam was kochani !!
Nareszcie wyszłyśmy ze szpitala.... Boziu... siedziałam w tym więzieniu od 14 maja... Chciałam dziś całować ziemię jak dojechałam do Lidzbarka. Tyle dni bez świeżego powietrza i słońca... koszmar...
Zacznę może od początku...
Otóż w poniedziałek (14 maja) rano wstałam w świetnym humorze... czułam się dobrze, nic mnie nie bolało i nic nie wskazywało na to, że może się coś zacząć w związku z porodem. :)
A jednak... po skorzystaniu z toalety zauważyłam na papierze toaletowym czerwone skrzepy i różowy śluz... pomyślałam- odchodzi czop...
Zadzwoniłam skonsultować się z położną, która odesłała mnie do lekarza...
Pojechałam od razu, żeby go jeszcze złapać w Lidzbarku. Przyjął mnie po za kolejnością, zbadał, stwierdził, że mam rozwarcie na 2cm i że mam od razu jechać do szpitala.
Tak też zrobiłam.
Gdy byłam już w Nowym Mieście (ok godz 12 w południe), zostałam od razu zbadana na izbie, skurcze miałam delikatne co 9 min, więc położono mnie na ginekologii i podłączono do ktg.
Wtedy się zaczęło... skurcze co 5 min, nie do zniesienia... wiłam się tam z bólu, zasłaniałam twarz rękami przy każdym skurczu, wstrzymywałam oddech, machałam nogami (robię to zawsze gdy się denerwuję lub gdy mnie coś mocno boli). Położne nadal twierdziły, że to jeszcze nie jest akcja porodowa i że mam czekać... łatwo powiedzieć. Do tego dostawałam opieprz za to, że nie oddycham przy skurczach i nie dotleniam maleństwa...
Zmobilizowałam się i zaczęłam głęboko oddychać już do końca porodu...
Pamiętam... jeden silny ból i poczułam pęknięcie... pękł pęcherz i zaczęły odchodzić wody... skurcze co 4min...
położna znów zabrała mnie na izbę by sprawdzić rozwarcie... tym razem idąc przez pół ginekologii i noworodkowy przystawałam co kilka metrów przy ścianie i wiłam się z bólu...
Po tym zadecydowała, że idziemy na trakt, poszła po moje rzeczy i zaczęło się robić poważnie...
Towarzyszące mi przy porodzie Mama i Marta już nie mogły patrzeć na moje cierpienie. Marta wyszła na korytarz, a Mama ledwo powstrzymywała się od płaczu... 
Spytali mnie czy chcę znieczulenie. Powiedziałam, że oczywiście, że właśnie dla niego wybrałam ich szpital. Zadzwoniły po anestezjologa, który zjawił się po kilku minutach i zaaplikował mi znieczulenie. Podłączyli mi też oksytocynę.
Okazało się, że znieczulenie na mnie nie działa !! Dokładali mi co chwilę kolejne dawki... pytali czy mniej boli... nic... czułam tylko mrowienie w nogach...
albo źle się wkuł, albo jestem odporna... nie wiem.... nie mniej jednak 200zł musiałam zapłacić. hehe


Leżałam, oddychałam... krzywiłam się z bólu... Mama monitorowała skurcze na ktg i informowała mnie kiedy przyjdzie, kiedy będzie szczyt, etc - co o dziwo mi pomagało jakoś to przetrwać...
Zaczęło się najgorsze.... mieszane rozwierające z partymi... koszmar !!
Zaczęłam krzyczeć, że chce mi się kupę... hehe... Moja Mama uspokajała, że wcale nie, na co Ja, że tak i że zaraz zrobię (obciach).
Położna badała rozwarcie i krzyczała 'rób kupę', 'wypychaj moją rękę'...
Z bólu wzbijałam się pod sufit i krzyczałam na cały szpital. Przyszła druga położna, pielęgniarki, lekarz... cały sztab z oddziału. Sprawdziła rozwarcie, było 8cm, za minutę już 10 !! 
Wreszcie mogłam przeć... wielka ulga... skupiałam się tylko na tym, nawet nie wiem kiedy nacięli mi krocze... 
3 parte i Liwcia wyślizgnęła się... była taka maciupka...
Okazało się, że od zbyt dużej dawki znieczulenia urodziła się śpiąca... musieli ją pobudzać, bo spała, nie płakała... przestraszyłam się... minutka i już słyszałam jej kocie płakanie... Położyli mi ją chwilę na brzuchu, dali do ucałowania i zajęli się małą, a położna zszywaniem mojej osoby... nawet nie wiem ile mam szwów... 


Przez przebieg porodu malutka w pierwszej minucie dostała tylko 5 pkt Apgar... dopiero za chwilę dostała 10...


Usiąść na tyłku nie mogłam wcale przez pierwsze 4 dni... boli mnie wszystko aż do teraz...
W szpitalu spędziłyśmy tyle dni gdyż Liwcia przydusiła się pępowiną i puściła smółkę, w wyniku czego dostałam zielonych wód i malutka nabawiła się infekcji. Musiała przejść kurację antybiotykową... 10cio dniową !! Codziennie kuta... biedactwo...
Ryczałam dzień w dzień... przez to, że chcę do domu, że mała nie chce ssać moich małych brodawek, a przede wszystkim, że ma infekcję... :/
Czułam się okropnie...
Na szczęście jesteśmy już w domku. Malutka jest zdrowa i smacznie sobie śpi. 
Ciągle próbuję ją przystawiać. Na razie nie umiem, mała nie ssie piersi, ale odciągam pokarm, mam dobry laktator i Liwunia je mój pokarm z butelki...


Notka może dość obsceniczna, ale chcę uniknąć wielu zbędnych pytań, które i tak by padły... :))


Malutka urodziłam się z wagą 2800g i 52cm długości.
Dziś waży już ponad 3200g. Przybiera bardzo dobrze. Została gwiazdą oddziału. Zyskała przydomek 'Pimpuś', 'Lalcia' i 'Kokosia'... 
Pani oddziałowa dziś dumnie nosiła ją po oddziale i pokazywała jaka jest śliczna, gdy już ją ubrałam do wyjścia... poszła nawet zapukać na salę gdzie odbywało się cesarskie... hehe... musiała ją wszystkim pokazać...
Pożegnałyśmy się, podziękowałyśmy... dałyśmy bombonierę i odjechałyśmy do domciu.

Tak wyglądałam dziś, po powrocie ze szpitala:




Kocham ją nad życie <33


;**


środa, 9 maja 2012

WYPRAWKA



      Troszkę się dziś zawiodłam na dzisiejszej wizycie... miałam nadzieję, że lekarz oznajmi mi, że już coś zaczyna się dziać, a w zamian za to, usłyszałam, że przed terminem raczej nie urodzę... :(
Za tydzień, na kolejnej wizycie, która przypada w mój termin podobno Pan doktor ma mi jakoś 'pomóc'...
Mam nadzieję, że Liwicia do tego czasu sama zmobilizuje się do wyjścia.
Mam już dość chodzenia z brzuchem :((
Mam obsesję... ciągle myślę o tym żeby już się zaczęło, ciągle o tym mówię... Tak nie mogę się doczekać widoku mojej Kruszynki... chcę żeby już było po wszystkim.
Z jednej strony jestem zniecierpliwiona i podekscytowana, z drugiej czuję strach... strach przed dotąd nieznanym... a skoro to coś nowego, to mój strach jest w pełni uzasadniony. :)


Przespałam licytację pięknego marynarskiego kombinezonu na allegro. :( Pluję sobie w brodę, bo baaardzo mi na nim zależało. Zakochałam się w nim, a tu nici. :(


Póki co to wpierdzielam lody adwokatowe, gram w 'bubelka' na fb i marudzę o tym jak to moja persona ma dosyć ciąży... 


Jak zacznie się coś dziać to postaram się coś napisać... nie wiem czy tu, czy na fb, a może na photoblogu... mimo wszystko na pewno poinformuję. :)


O to część naszej szpitalnej wyprawki. Mam ogromną nadzieję, że o niczym nie zapomniałam...







40 tc <3

;**


piątek, 4 maja 2012


    Hej skarbeńki !! ;*  Jak wam minął tydzień? Pogoda była bajeczna !!  Nie dało się siedzieć w domu... Obowiązkowy grill zaliczony... marzyłam całą zimę o pysznej karkóweczce z grilla i w końcu ją wymarzyłam. ;D
Jak wiecie 30 kwietnia miałam urodzinki, które co prawda spędziłam w domku, ale za to bardzo przyjemnie. Dziękuję wszystkim za życzenia. ;*
Pokój mam już pomalowany, łóżeczko złożone, pościel ubraną. Dziś mamy wielkie sprzątanie... Prasowałam 2h, myślałam że zwariuję... to takie monotonne zajęcie... Zaraz dalej wracam do porządków, a pracy jest tyle, że nie wiem za co się zabrać... tego co prawda mogłam się spodziewać, bo po 'remontach' zawsze jest trochę do sprzątania...
Sprzątanie, sprzątaniem.... dalej nie mogę powiedzieć, że pokój jest wykończony. Wyrzuciłam obydwa łóżka, zamiast nich stanie u mnie skórzana rogówka z salonu, której miejsce znów zastąpi nowa kanapa... niestety na kanapę musimy poczekać jeszcze ok tygodnia... Komodę również wymieniłam na nową... Tym razem będzie mniejsza, funkcjonalniejsza i co najważniejsze biała. Na nią też muszę czekać do poniedziałku, więc na dobrą sprawę obecnie w pokoju mam tylko łóżeczko i telewizor. :) Dywan i żyrandol kupię dopiero pod koniec maja, więc do absolutnego wykończenia pokoju jeszcze poczekam. 
Jedyne co mnie pociesza, to fakt, że dla Liwci już wszystko kupione. Kilka rzeczy ma jeszcze dotrzeć w poniedziałek kurierem, bo zamawiałam je przez internet. Najważniejsze, że gdy złapią mnie bóle, nie będę musiała się głowić tym, że czegoś zapomniałam kupić... stres z tym związany mam już za sobą... 
W środę byłyśmy u Pana Doktora, który wręcz nakazał mi przyjęcie znieczulenia. Stwierdził, że nie wyobraża sobie mnie rodzącej w bólach... Jestem aż taka słaba? ;D
Powiedział również, że malutka waży ok 3200, z pewnością jeszcze zdąży przybrać, bo nie widać żeby jej się spieszyło do mamusi. Wszystko mam pozamykane. Kolejna wizyta 9 maja. 
Takich zakupów jakie zrobiłam w ciągu ostatnich 3 tygodni, nie zrobiłam przez całe życie... -.-
Co chwilę coś... Idzie oszaleć...
Wiecie co? Muszę stwierdzić, że gdyby nie moja ukochana Mamusia to zginęłabym... poważnie... tyle ile dla mnie zrobiła, poświęciła... ehhhh... nie będę w stanie odwdzięczyć się jej do końca życia.
Wymyśliłam, że zafunduję Mamie botoks bruzd policzkowych... Sama chciała go zrobić, ale szkoda jej było pieniędzy. 
Jakoś chcę podziękować za wszystko co robi dla mnie... za tą miłość, którą mnie darzy... <3


Zadeklarowałam się wam, że pokażę co dostałam na urodzinki. Otóż dostałam mega wysokie platformy Deezee, które chciałam sobie kupić i piękną, lekko plisowaną sukienkę z przedłużonym tyłem. Jest boska !! <3 Platformy mają aż 15,5 cm !! Damy radę, nie w takich butach się chodziło ;D
Zamówiłam też siostrze koturny, przyszły i od razu skradły moje serducho. Siostrze zamówiłam jako pierwszej, gdyż byłam sceptycznie nastawiona co do ich wykonania. Nie ma bata, jak tylko założyła je na nogi, od razu zamówiłam swój rozmiar. Wyglądają bardzo seksownie...
We wszystkim pokażę się jak już urodzę. Póki co jestem spuchnięta. Zatrzymałam wodę i buty ledwo mieszą mi się na stopy... :(








Od Taty jeszcze nie dostałam prezentu, bo jeszcze się nie widzieliśmy... jak dostanę to oczywiście się pochwalę.


PUSS ;**